piątek, 15 października 2010

Newest Zealand [pierwsze odsłuchanie]



Od paru dni na MySpace można słuchać płyty Newest Zealand, nowego projektu Borysa Dejnarowicza. 




Lekkość i przestrzenność brzmienia Lines Are Invisible budzi nadzieję na klimatyczny album. Niestety najnowsza Zelandia atakuje nas za chwilę prymitywnymi zagrywkami w He Said He's Said. Zupełnie jakby zamiast crème de la crème polskiego niezalu, płytę nagrał jakiś początkujący garażowy zespolik. Możliwe, że to są odniesienia do jakiegoś niszowo-kultowego zespołu z przełomu lat 80. i 90., ale ja tego nie kupuję. Na szczęście za chwilę pojawia się pianinko Expedition Visa i dalej jest już lepiej. 


Słychać, kto jest głową projektu. Podobne melodie przewijały się już gdzieś na płytach The Car Is On Fire. Tutaj jednak, mając więcej przestrzeni, nabrały lekkości, naturalności i... dojrzałości.




Brakuje na tej płycie przebojów. Nawet chwytliwe czasem melodie przełamywane są bardzo szybko smutno-jazzowymi akordami. Hajlajtami są brzmieniowe smaczki, czyli smyczki, wibrafony i dzwonki telefonów, oraz tak zwane momenty, czyli przejścia między motywami, mostki, zakończenia. Oczy mi się zaświeciły najmocniej przy Neocortex, a to przecież prawie miniatura, jakby intermisja płyty, oparta na ciekawej aranżacji z dęciakami.


Wydaje mi się, że powyższe wynika z dojrzałości i osłuchania muzyków. Trudno komponować proste, fajne piosenki na kilka akordów, znając na wylot ileś tam dyskografii, wiedząc o różnych konotacjach, połączeniach, zależnościach. Trudno o swobodny i prawdziwy przepływ emocji, bo przecież to wszystko już było.


Tutaj dochodzimy do motywu, który miał być trzonem tego tekstu, ale z powodów różnych nie stał się nim. Przy każdym nowym projekcie Borysa Dejnarowicza zastanawiam się jak tym razem poradzi on sobie z niełatwą rolą człowieka grającego i jednocześnie piszącego o muzyce. Taka sytuacja rodzi przecież wiele kontrowersji. Człowiek, który tak wiele, tak różnych rzeczy napisał, wydając płytę od razu skupia uwagę wszystkich jakoś tam związanych właśnie z nagrywaniem i pisaniem. W skrajnym przypadku można to nawet odebrać jako odpowiedź na jeden z głupszych argumentów w dyskusjach o muzyce: "tak krytykujesz, a sam nie potrafisz nic nagrać". 


Żeby stwierdzić, czy Dejnarowicz zrobił już tyle (dobrego czy złego) dla polskiego niezal grania ile dla niezal writingu, potrzeba dalszej perspektywy, ale Newest Zealand póki co bardzo in plus. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz